-W takim razie co? –zapytałam lekko zdezorientowana, a moja
podświadomość od razu zaczęła podsyłać mi scenariusze rodem z kryminałów. Ktoś
maczał w tym palce? Dosypał jej czegoś do kawy? A może majstrował przy
samochodzie, ale tego przecież nie wykryłaby sekcja zwłok. Potrząsnęłam głową,
żeby odgonić od siebie wymysły mojej wyobraźni i utkwiłam w cioci wyczekujące
spojrzenie.
-Czy mama ostatnio skarżyła się na bóle głowy, albo omdlenia
czy coś podobnego? –odpowiedziała pytaniem na pytanie, które nic mi nie
wyjaśniło. Próbowałam sobie przypomnieć czy mama ostatnio nic na ten temat nie
wspominała.
-Raczej nie. Chociaż… -dodałam po chwili namysłu - widziałam
jak łyka jakieś tabletki przeciwbólowe, a do tego ostatnio piła strasznie dużo
kawy, a wiesz dobrze, że właśnie tak radziła sobie z tego typu problemami, ale
wydawało mi się, że to wszystko z przemęczenia. Ostatnio miała masę roboty.
Starałam się ją trochę odciążyć, dlatego jeśli tylko mogłam gotowałam,
zajmowałam się mieszkaniem… Ale co to ma wspólnego ze śmiercią? Powiesz mi w
końcu co było przyczyną zgonu?
-Twoja mama miała tętniaka mózgu, który pękł, kiedy
prowadziła samochód i dlatego wyglądało to jak wypadek – kobieta wzięła głęboki
wdech i kontynuowała. – Najprawdopodobniej przyczyną pęknięcia była zbyt duża
ilość kofeiny, gdyby nie to pewnie by do tego nie doszło.
-Boże… - szepnęłam, tylko na tyle było mnie stać. Po moich
policzkach znów popłynęły łzy. –Dlaczego tego nie zauważyłam? Przecież gdybym
wyciągnęła jakieś wnioski z tego co zaobserwowałam, mogłabym ją wysłać do
lekarza, nie wiem, zrobić cokolwiek, a być może mama nadal by żyła.
-El! Nie możesz się obwiniać! –powiedziała ciocia łapiąc
mnie za ramiona i próbując mnie uspokoić. – To nie jest w żadnym stopniu twoja
wina, kochanie. Wiesz przecież, że mama i tak nie dała by się namówić na wizytę
u lekarza, znasz ją.
-Zaciągnęłabym ją siłą – odparłam przez łzy i przytuliłam
się do cioci.
-Nie, kochanie, nie zaciągnęłabyś. Proszę Cię, nie możesz
brać tego na siebie… - powiedziała i pocałowała mnie w czubek głowy. Zamknęłam
oczy i poczułam jak bardzo jestem zmęczona. Bolała mnie każda część mojego
ciała, a oczy piekły, jakby ktoś polał mi je jakimś kwasem. Poczułam, że głowa
robi mi się coraz cięższa i po chwili odpłynęłam do krainy snów.
Obudziłam się na kanapie w salonie. Rozejrzałam się, w
pokoju panował półmrok, a jedynym źródłem światła był wpadający przez okno
blask księżyca. Była pełnia. Odgarnęłam na bok koc, którym musiała przykryć
mnie ciocia kiedy zasnęłam i podniosłam się z sofy. Już nie czułam tak
potwornego bólu głowy jak poprzednio, jednak oczy obolały mnie nadal.
Poczłapałam do łazienki i nawet nie spoglądając w lustro, gdyż i tak wiedziałam
co w nim zastanę, zrobiłam co miałam zrobić i wyszłam. Spojrzałam na zegarek
wiszący na ścianie w kuchni. Wskazywał za piętnaście pierwszą, spałam chyba
dość długo, jednak nadal nie czułam się wypoczęta. Czym mogłam zająć się o tej
porze? Jedyne co przyszło mi do głowy to pogrążyć się we wspomnieniach, smutku
i żałobie, a byłam tym już naprawdę zmęczona. Postanowiłam więc wrócić do
łóżka. Tym razem udałam się do mojej sypialni. Weszłam pod ciepłą kołdrę i
zamknęłam wycieńczone powieki. Na nadejście snu nie musiałam długo czekać, a wraz
z nim do mojej podświadomości wdarł się obraz pięknej blondynki, która bardzo
przypominała mi mnie, ale była ładniejsza. Poczułam bardzo mocno jej obecność, po
policzku spłynęła mi ostatni, samotna łza, a na moje usta nieświadomie wkradł
się lekki uśmiech.
Kolejnego dnia od rana zaczęłam się pakować, ponieważ
pogrzeb mamy miał odbyć się w rodzinnej miejscowości. Nalegałam, żeby pozwolono
mi ostatni raz zobaczyć mamę, ale ciocia twierdziła, że to nie jest najlepszy
pomysł. Po pewnym czasie zgodziłam się z nią, bardzo chciałam po raz ostatni ją
ujrzeć, ale widok nienaturalnie bladego ciała włożonego do drewnianego pudła,
lub leżącego na metalowym stole w kostnicy, tylko by mnie dobił. Postanowiłam,
więc nie się nie spierać. Ciało mamy miało być skremowane. Na samą myśl o
tym przechodziły mnie dreszcze, nie mogłam wyobrazić sobie tego, że jacyś
ludzie spalą ciało kobiety, którą tak bardzo kochałam, która mnie urodziła. Ale
mama zawsze powtarzała, że po śmierci właśnie tak chce być pochowana, ponieważ
nie zamierza dać satysfakcji robakom, dlatego chcieliśmy zrobić dla niej
chociaż tyle. Uroczystości pogrzebowe zaplanowane były na godzinę 12 następnego
dnia, czyli piątek 22 czerwca. W czwartek o godzinie 11:28 miałyśmy pociąg,
który miał nas przetransportować ze Szczecina do Rzeszowa, a z stamtąd do celu było
już nie daleko, dlatego z dworca odbierał nas wujek Karol.
Podróż była bardzo długa, a do tego kilka krotnie musiałyśmy się przesiadać i
na miejsce dotarłyśmy dopiero około godziny szóstej następnego dnia. Na peronie
czekał już na nas najmłodszy brat mamy, jednak starszy od niej samej. Miał 37
lat i był przystojnym brunetem o niebieskich oczach i jasnej karnacji. Ubrany
był na czarno, tak samo zresztą jak my. Gdy tylko ujrzał nas wychodzące z
pociągu ruszył w naszą stronę. Zabrał z moich rąk niewielką torbę podróżną i
przytulił mnie do siebie. Był wyższy ode mnie, jednak nie wiele. Przywitał się również z ciocią, po czym zabrał jej bagaż i ruszyliśmy w stronę
parkingu, gdzie czekał na nas srebrny Sharan. Karol zapakował nasze torby do
bagażnika, a my w między czasie zajęłyśmy miejsca. Zapięłam pas i oparłam głowę
o chłodną szybę. Samochód ruszył, naszym celem było dotarcie do miejscowości o
nazwie Igielnik*, położonej około pół godziny drogi od Rzeszowa. Nie skupiłam się
szczególnie na tym co działo się za oknem, ani na tym co działo się w
samochodzie. Wyłączyłam się na wszystkie bodźce z zewnątrz. Nie byłam ani
trochę śpiąca, ponieważ spałam większość drogi ze Szczecina, dlatego mój umysł
całkowicie pochłonęły rozmyślania o rodzicielce. Przed oczami przewijały mi się
różne obrazy z przeszłości. Wspólne zakupy, babskie wieczory z dobrym filmem i
paczką chusteczek, nieoceniona pomoc w lekcjach, kiedy byłam jeszcze w
podstawówce, wspólne gotowanie, wyjścia do kosmetyczki, wygłupy, wieczorne
spacery, spontaniczne wyjazdy. Mama była moją najlepszą przyjaciółką i
zdecydowanie wolałam spędzać czas z nią niż ze znajomymi ze szkoły. Nie byłam
odludkiem, który w szkole ciągle siedzi w kącie, a po szkole zamyka się w domu,
nie, ale jeśli miałam wybór pomiędzy znajomymi, a rodzicielką, to bez wahania
wybierałam tą drugą.
-Zamierzasz tu zostać? – z zamyśleń wyrwał mnie głos cioci. Samochód
stał już zaparkowany pod domem, a rodzeństwo mojej mamy stało na świeżym
powietrzu. Wzięłam głęboki oddech i również opuściłam auto, po czym chwyciłam ciocię
pod rękę i ruszyłyśmy w stronę frontowych drzwi. Zanim zdążyłyśmy zapukać w
progu stanęła siwowłosa kobieta w prostej, czarnej sukience do kolan. Miała
podkrążone oczy, które na nasz widok wypełniły się łzami. Bez słowa przytuliła
mnie i Ulę do swojej piersi, a gdy za nami pojawił się wujek Karol odsunęła się
od nas.
-Chodźcie, na pewno jesteście głodne, przygotowałam
śniadanie –powiedziała babcia Basia i nie uznając sprzeciwu pociągnęła nas
prosto do kuchni. Posłusznie usiadłyśmy przy stole. Kobieta zaczęła się krzątać
przy garnkach i za chwilę postawiła przed nami parujące talerze zupy mlecznej z
kluskami. Co jak co, ale kobieta była mistrzynią kuchni, a jej zupa mleczna
była najlepsza na świecie. Moje nozdrza wypełnił zapach ciepłego dania, przez
co skręciło mnie w żołądku, szybko chwyciłam leżącą na blacie łyżkę,
podziękowałam i zaczęłam konsumować posiłek. Gdy skończyłam grzecznie
odstawiłam talerz do zlewu i raz jeszcze podziękowałam.
-Czy mogłabym teraz trochę się odświeżyć? –zapytałam. –Ta
podróż mnie wykończyła.
-Jasne, jasne, pamiętasz jeszcze gdzie jest łazienka,
prawda? – odpowiedziała ciepło lekko się uśmiechając. Kiwnęłam tylko głową i
opuściłam pomieszczenie. Po drodze chwyciłam swoją torbę i skierowałam się
prosto do toalety. Gdy zamknęłam za sobą drzwi ściągnęłam z siebie wszystkie
rzeczy i wskoczyłam do wanny, aby wziąć szybki prysznic. Kręcąc kurkami, ustawiłam
zadowalającą mnie temperaturę wody i obmyłam nią moje przemęczone ciało. Czułam
jak spływa ze mnie cały pot i brud, przez co poczułam lekką ulgę. Po kilku
minutach wyskoczyłam z wanny i osuszyłam ciało wcześniej wyjętym z
torby ręcznikiem. Założyłam na siebie czystą bieliznę, rurki, bokserkę i
sweterek w kolorze czarnym. Umyłam zęby, twarz przepłukałam zimna
wodą, a włosy związałam w luźnego, niedbałego koka i wyszłam z łazienki. W
kuchni, oprócz dwóch kobiet, które widziałam tam ostatnio, zastałam również
wujka Karola z żoną, Emilią, a także ciocie Marię z mężem, Pawłem. Wszyscy
spojrzeli się na mnie ze współczuciem i po kolei podeszli do mnie , aby się
przywitać. Starałam się być jak najbardziej miła, dla nich wszystkich i miałam
nadzieję, że nie okazałam tego, iż nie miałam aktualnie ochoty na przebywanie z
nimi. Dlatego gdy tylko usłyszałam, że w dużym pokoju jest Laura, córka cioci
Marii, przeprosiłam całe towarzystwo i opuściłam kuchnię. W salonie faktycznie
zastałam swoją kuzynkę, która jeszcze w piżamie siedziała na kanapie osaczona,
przez parę pięcioletnich bliźniaków, dzieciaki Karola.
-Oo… Lizzi –powiedziała nagle mała Amelka wskazując na mnie
palcem i wraz z Piotrusiem rzucili się pędem w moją stronę. Kucnęłam i
wyciągnęłam w ich stronę ramiona, aby ich przytulić. Maluchy wycałowały nie z
okrzykami radości, co wywołało lekki uśmiech na mojej twarzy, gdy wreszcie
wyswobodziłam się z uścisków malutkich rączek, mogłam przywitać się z Laurą.
Dziewczyna posłała mi współczujące spojrzenie i mocno przytuliła mnie do siebie.
Była wysoka, moje 165 cm wyglądało przy niej bardzo blado, ale co się dziwić,
jej ojciec był również bardzo wysoki. Laura była ode mnie o 3 lata starsza i
była na pierwszym roku filologii angielskiej, dlatego lekko zdziwiła mnie jej
obecność, bo w końcu rok szkolny się jeszcze nie skończył. Przysiadłam na
jednym z foteli i przez chwilę głos zabierały tylko maluchy, opowiadając mi
swoje przygody z przedszkola.
-Posiedzisz z nimi chwilkę? –zapytała dziewczyna. - Skoczę
tylko się przebrać.
-Jasne, nie ma sprawy. –powiedziałam, a Laura posłała mi
uśmiech i zniknęła za drzwiami. Nagle poczułam, że ktoś siada mi na kolanach i
mocno obejmuje mnie rączkami za szyję. To była Amelka.
-Nie przejmuj się Lizzi – odparła mała istotka wtulona w
moje ciało, zrobiło mi się ciepło na sercu, a w moich oczach zebrały się łzy.
Chłopiec wdrapał mi się na drugie kolano i delikatnie starł z mojego policzka
spływającą po nim łzę.
- Nie płacz, bo ja też będę… -powiedział maluch i również
się do mnie przytulił, a ja przez chwilę siedziałam zdumiona inteligencją tych
małych istotek, a gdy wreszcie się ocknęłam, odwzajemniałam ze zdwojoną siłą
uściski moich malutkich kuzynów.
-Przepraszam, dzieciaki, już nie będę. –powiedziałam i lekko
się uśmiechnęłam, podarowując obojgu całusa w główkę.
Pół godziny później nasze grono powiększyło się jeszcze o kilka osób, bowiem
dotarł wujek Krzysiek z ciocią Iwoną oraz dwójką synów, dziewiętnastoletnim
Dawidem i dwudziestotrzyletnim Sebastianem. Dorośli gromadzili się w kuchni, a
ja wraz z zresztą mojego ciotecznego rodzeństwa siedziałam w salonie.
Siedzieliśmy tak do godziny jedenastej, a bliźniaki prawie nie odstępowały mnie
na krok, ciągle próbując mnie pocieszyć, co trochę poprawiło mi humor.
Dzieciaki były takie słodkie… Do poprawy humoru przyczynił się również Dawid,
który cechował się ogromnym poczuciem humoru i cały czas starał się mnie
rozśmieszyć, abym chociaż na chwilę zapomniała o przytłaczającym wydarzeniu. Nie
zapomniałam, ale kilka razy sprawił, że się uśmiechnęłam. O jedenastej wszyscy
zaczęliśmy się szykować do uroczystości. Najmłodsi członkowie naszej rodziny
mieli zostać w domu, pod opieką wujka Pawła, który miał problemy ze stawem
skokowym i nie powinien go przemęczać. Do kościoła dotarliśmy samochodami, ja
zabrałam się razem z Karolem i Emilką, a także Ulą. W kościele, usiadłam w
pierwszej ławce, a obok mnie usiadła najstarsza siostra mamy. Gdy tylko
zobaczyłam stojącą przed ołtarzem na
podwyższeniu urnę z prochami mojej mamy moje oczy zaszkliły i za chwilę po policzkach kolejny raz płynęły
małe strumyczki. Poczułam, że robi mi się słabo, złapałam ciocię za rękę i
wzięłam głęboki oddech.
-Wszystko w porządku? –zapytała kobieta szeptem, a ja
wypościłam z płuc powietrze i kiwnęłam lekko głową. Ciocia, która również miała
policzki mokre od łez objęła mnie opiekuńczo ramieniem.
Po uroczystości w kościele przejechaliśmy na cmentarz, gdzie urna z prochami
mamy spoczęła w ziemi. Na koniec, każdy złożył wieniec na grobie i osobiście
pożegnał się z matką, córką, siostrą, czy też ciocią. Do każdego wieńca
dołączona była wstążka z napisem, na mojej pisało „Kochanej mamie – El”. Reszta
była właściwie taka sama „ Kochanej/drogiej Julii -… z rodziną”.
- Śpij spokojnie mamuś –szepnęłam, przed odejściem, po czym
przeżegnałam się i ruszyłam za resztą rodziny.
~*~
* fikcyjna miejscowość w Polsce, wymyślona przeze mnie, dlatego nie szukajcie jej na mapach xd.
Witajcie, mam nadzieję, że opowiadanie z rozdziału na rozdział będzie dla was co raz ciekawsze i uda mi sie zebrać co raz większą rzeszę czytelników. Jak na razie mam przypływ weny, wiec za chwilę zabieram się za pisanie trójeczki :) . Mam do was jeszcze prośbę, czy moglibyście wybrać dzień tygodnia, w którym chcielibyście, aby pojawiały się nowe rozdziały?:) W tym tygodniu postaram się dodać jeszcze przynajmniej jeden rozdział, gdyż później wyjeżdżam na dwa tygodnie nad jezioro i nie będę miała ku temu możliwości.
Pozddrawiam :*
-Ewa.
CZYTASZ=KOMENTUJESZ :)