środa, 24 lipca 2013

Rozdział 2



-W takim razie co? –zapytałam lekko zdezorientowana, a moja podświadomość od razu zaczęła podsyłać mi scenariusze rodem z kryminałów. Ktoś maczał w tym palce? Dosypał jej czegoś do kawy? A może majstrował przy samochodzie, ale tego przecież nie wykryłaby sekcja zwłok. Potrząsnęłam głową, żeby odgonić od siebie wymysły mojej wyobraźni i utkwiłam w cioci wyczekujące spojrzenie.
-Czy mama ostatnio skarżyła się na bóle głowy, albo omdlenia czy coś podobnego? –odpowiedziała pytaniem na pytanie, które nic mi nie wyjaśniło. Próbowałam sobie przypomnieć czy mama ostatnio nic na ten temat nie wspominała.
-Raczej nie. Chociaż… -dodałam po chwili namysłu - widziałam jak łyka jakieś tabletki przeciwbólowe, a do tego ostatnio piła strasznie dużo kawy, a wiesz dobrze, że właśnie tak radziła sobie z tego typu problemami, ale wydawało mi się, że to wszystko z przemęczenia. Ostatnio miała masę roboty. Starałam się ją trochę odciążyć, dlatego jeśli tylko mogłam gotowałam, zajmowałam się mieszkaniem… Ale co to ma wspólnego ze śmiercią? Powiesz mi w końcu co było przyczyną zgonu?
-Twoja mama miała tętniaka mózgu, który pękł, kiedy prowadziła samochód i dlatego wyglądało to jak wypadek – kobieta wzięła głęboki wdech i kontynuowała. – Najprawdopodobniej przyczyną pęknięcia była zbyt duża ilość kofeiny, gdyby nie to pewnie by do tego nie doszło.
-Boże… - szepnęłam, tylko na tyle było mnie stać. Po moich policzkach znów popłynęły łzy. –Dlaczego tego nie zauważyłam? Przecież gdybym wyciągnęła jakieś wnioski z tego co zaobserwowałam, mogłabym ją wysłać do lekarza, nie wiem, zrobić cokolwiek, a być może mama nadal by żyła.
-El! Nie możesz się obwiniać! –powiedziała ciocia łapiąc mnie za ramiona i próbując mnie uspokoić. – To nie jest w żadnym stopniu twoja wina, kochanie. Wiesz przecież, że mama i tak nie dała by się namówić na wizytę u lekarza, znasz ją.
-Zaciągnęłabym ją siłą – odparłam przez łzy i przytuliłam się do cioci.
-Nie, kochanie, nie zaciągnęłabyś. Proszę Cię, nie możesz brać tego na siebie… - powiedziała i pocałowała mnie w czubek głowy. Zamknęłam oczy i poczułam jak bardzo jestem zmęczona. Bolała mnie każda część mojego ciała, a oczy piekły, jakby ktoś polał mi je jakimś kwasem. Poczułam, że głowa robi mi się coraz cięższa i po chwili odpłynęłam do krainy snów.

Obudziłam się na kanapie w salonie. Rozejrzałam się, w pokoju panował półmrok, a jedynym źródłem światła był wpadający przez okno blask księżyca. Była pełnia. Odgarnęłam na bok koc, którym musiała przykryć mnie ciocia kiedy zasnęłam i podniosłam się z sofy. Już nie czułam tak potwornego bólu głowy jak poprzednio, jednak oczy obolały mnie nadal. Poczłapałam do łazienki i nawet nie spoglądając w lustro, gdyż i tak wiedziałam co w nim zastanę, zrobiłam co miałam zrobić i wyszłam. Spojrzałam na zegarek wiszący na ścianie w kuchni. Wskazywał za piętnaście pierwszą, spałam chyba dość długo, jednak nadal nie czułam się wypoczęta. Czym mogłam zająć się o tej porze? Jedyne co przyszło mi do głowy to pogrążyć się we wspomnieniach, smutku i żałobie, a byłam tym już naprawdę zmęczona. Postanowiłam więc wrócić do łóżka. Tym razem udałam się do mojej sypialni. Weszłam pod ciepłą kołdrę i zamknęłam wycieńczone powieki. Na nadejście snu nie musiałam długo czekać, a wraz z nim do mojej podświadomości wdarł się obraz pięknej blondynki, która bardzo przypominała mi mnie, ale była ładniejsza. Poczułam bardzo mocno jej obecność, po policzku spłynęła mi ostatni, samotna łza, a na moje usta nieświadomie wkradł się lekki uśmiech.

Kolejnego dnia od rana zaczęłam się pakować, ponieważ pogrzeb mamy miał odbyć się w rodzinnej miejscowości. Nalegałam, żeby pozwolono mi ostatni raz zobaczyć mamę, ale ciocia twierdziła, że to nie jest najlepszy pomysł. Po pewnym czasie zgodziłam się z nią, bardzo chciałam po raz ostatni ją ujrzeć, ale widok nienaturalnie bladego ciała włożonego do drewnianego pudła, lub leżącego na metalowym stole w kostnicy, tylko by mnie dobił. Postanowiłam, więc nie się nie spierać. Ciało mamy miało być skremowane. Na samą myśl o tym przechodziły mnie dreszcze, nie mogłam wyobrazić sobie tego, że jacyś ludzie spalą ciało kobiety, którą tak bardzo kochałam, która mnie urodziła. Ale mama zawsze powtarzała, że po śmierci właśnie tak chce być pochowana, ponieważ nie zamierza dać satysfakcji robakom, dlatego chcieliśmy zrobić dla niej chociaż tyle. Uroczystości pogrzebowe zaplanowane były na godzinę 12 następnego dnia, czyli piątek 22 czerwca. W czwartek o godzinie 11:28 miałyśmy pociąg, który miał nas przetransportować ze Szczecina do Rzeszowa, a z stamtąd do celu było już nie daleko, dlatego z dworca odbierał nas wujek Karol.
Podróż była bardzo długa, a do tego kilka krotnie musiałyśmy się przesiadać i na miejsce dotarłyśmy dopiero około godziny szóstej następnego dnia. Na peronie czekał już na nas najmłodszy brat mamy, jednak starszy od niej samej. Miał 37 lat i był przystojnym brunetem o niebieskich oczach i jasnej karnacji. Ubrany był na czarno, tak samo zresztą jak my. Gdy tylko ujrzał nas wychodzące z pociągu ruszył w naszą stronę. Zabrał z moich rąk niewielką torbę podróżną i przytulił mnie do siebie. Był wyższy ode mnie, jednak nie wiele. Przywitał się również z ciocią, po czym zabrał jej bagaż i ruszyliśmy w stronę parkingu, gdzie czekał na nas srebrny Sharan. Karol zapakował nasze torby do bagażnika, a my w między czasie zajęłyśmy miejsca. Zapięłam pas i oparłam głowę o chłodną szybę. Samochód ruszył, naszym celem było dotarcie do miejscowości o nazwie Igielnik*, położonej około pół godziny drogi od Rzeszowa. Nie skupiłam się szczególnie na tym co działo się za oknem, ani na tym co działo się w samochodzie. Wyłączyłam się na wszystkie bodźce z zewnątrz. Nie byłam ani trochę śpiąca, ponieważ spałam większość drogi ze Szczecina, dlatego mój umysł całkowicie pochłonęły rozmyślania o rodzicielce. Przed oczami przewijały mi się różne obrazy z przeszłości. Wspólne zakupy, babskie wieczory z dobrym filmem i paczką chusteczek, nieoceniona pomoc w lekcjach, kiedy byłam jeszcze w podstawówce, wspólne gotowanie, wyjścia do kosmetyczki, wygłupy, wieczorne spacery, spontaniczne wyjazdy. Mama była moją najlepszą przyjaciółką i zdecydowanie wolałam spędzać czas z nią niż ze znajomymi ze szkoły. Nie byłam odludkiem, który w szkole ciągle siedzi w kącie, a po szkole zamyka się w domu, nie, ale jeśli miałam wybór pomiędzy znajomymi, a rodzicielką, to bez wahania wybierałam tą drugą.  
-Zamierzasz tu zostać? – z zamyśleń wyrwał mnie głos cioci. Samochód stał już zaparkowany pod domem, a rodzeństwo mojej mamy stało na świeżym powietrzu. Wzięłam głęboki oddech i również opuściłam auto, po czym chwyciłam ciocię pod rękę i ruszyłyśmy w stronę frontowych drzwi. Zanim zdążyłyśmy zapukać w progu stanęła siwowłosa kobieta w prostej, czarnej sukience do kolan. Miała podkrążone oczy, które na nasz widok wypełniły się łzami. Bez słowa przytuliła mnie i Ulę do swojej piersi, a gdy za nami pojawił się wujek Karol odsunęła się od nas.
-Chodźcie, na pewno jesteście głodne, przygotowałam śniadanie –powiedziała babcia Basia i nie uznając sprzeciwu pociągnęła nas prosto do kuchni. Posłusznie usiadłyśmy przy stole. Kobieta zaczęła się krzątać przy garnkach i za chwilę postawiła przed nami parujące talerze zupy mlecznej z kluskami. Co jak co, ale kobieta była mistrzynią kuchni, a jej zupa mleczna była najlepsza na świecie. Moje nozdrza wypełnił zapach ciepłego dania, przez co skręciło mnie w żołądku, szybko chwyciłam leżącą na blacie łyżkę, podziękowałam i zaczęłam konsumować posiłek. Gdy skończyłam grzecznie odstawiłam talerz do zlewu i raz jeszcze podziękowałam.
-Czy mogłabym teraz trochę się odświeżyć? –zapytałam. –Ta podróż mnie wykończyła.
-Jasne, jasne, pamiętasz jeszcze gdzie jest łazienka, prawda? – odpowiedziała ciepło lekko się uśmiechając. Kiwnęłam tylko głową i opuściłam pomieszczenie. Po drodze chwyciłam swoją torbę i skierowałam się prosto do toalety. Gdy zamknęłam za sobą drzwi ściągnęłam z siebie wszystkie rzeczy i wskoczyłam do wanny, aby wziąć szybki prysznic. Kręcąc kurkami, ustawiłam zadowalającą mnie temperaturę wody i obmyłam nią moje przemęczone ciało. Czułam jak spływa ze mnie cały pot i brud, przez co poczułam lekką ulgę. Po kilku minutach wyskoczyłam z wanny i osuszyłam ciało wcześniej wyjętym z torby ręcznikiem. Założyłam na siebie czystą bieliznę, rurki, bokserkę i sweterek w kolorze czarnym. Umyłam zęby, twarz przepłukałam zimna wodą, a włosy związałam w luźnego, niedbałego koka i wyszłam z łazienki. W kuchni, oprócz dwóch kobiet, które widziałam tam ostatnio, zastałam również wujka Karola z żoną, Emilią, a także ciocie Marię z mężem, Pawłem. Wszyscy spojrzeli się na mnie ze współczuciem i po kolei podeszli do mnie , aby się przywitać. Starałam się być jak najbardziej miła, dla nich wszystkich i miałam nadzieję, że nie okazałam tego, iż nie miałam aktualnie ochoty na przebywanie z nimi. Dlatego gdy tylko usłyszałam, że w dużym pokoju jest Laura, córka cioci Marii, przeprosiłam całe towarzystwo i opuściłam kuchnię. W salonie faktycznie zastałam swoją kuzynkę, która jeszcze w piżamie siedziała na kanapie osaczona, przez parę pięcioletnich bliźniaków, dzieciaki Karola.
-Oo… Lizzi –powiedziała nagle mała Amelka wskazując na mnie palcem i wraz z Piotrusiem rzucili się pędem w moją stronę. Kucnęłam i wyciągnęłam w ich stronę ramiona, aby ich przytulić. Maluchy wycałowały nie z okrzykami radości, co wywołało lekki uśmiech na mojej twarzy, gdy wreszcie wyswobodziłam się z uścisków malutkich rączek, mogłam przywitać się z Laurą. Dziewczyna posłała mi współczujące spojrzenie i mocno przytuliła mnie do siebie. Była wysoka, moje 165 cm wyglądało przy niej bardzo blado, ale co się dziwić, jej ojciec był również bardzo wysoki. Laura była ode mnie o 3 lata starsza i była na pierwszym roku filologii angielskiej, dlatego lekko zdziwiła mnie jej obecność, bo w końcu rok szkolny się jeszcze nie skończył. Przysiadłam na jednym z foteli i przez chwilę głos zabierały tylko maluchy, opowiadając mi swoje przygody z przedszkola.
-Posiedzisz z nimi chwilkę? –zapytała dziewczyna. - Skoczę tylko się przebrać.
-Jasne, nie ma sprawy. –powiedziałam, a Laura posłała mi uśmiech i zniknęła za drzwiami. Nagle poczułam, że ktoś siada mi na kolanach i mocno obejmuje mnie rączkami za szyję. To była Amelka.
-Nie przejmuj się Lizzi – odparła mała istotka wtulona w moje ciało, zrobiło mi się ciepło na sercu, a w moich oczach zebrały się łzy. Chłopiec wdrapał mi się na drugie kolano i delikatnie starł z mojego policzka spływającą po nim łzę.
- Nie płacz, bo ja też będę… -powiedział maluch i również się do mnie przytulił, a ja przez chwilę siedziałam zdumiona inteligencją tych małych istotek, a gdy wreszcie się ocknęłam, odwzajemniałam ze zdwojoną siłą uściski moich malutkich kuzynów.
-Przepraszam, dzieciaki, już nie będę. –powiedziałam i lekko się uśmiechnęłam, podarowując obojgu całusa w główkę. 

Pół godziny później nasze grono powiększyło się jeszcze o kilka osób, bowiem dotarł wujek Krzysiek z ciocią Iwoną oraz dwójką synów, dziewiętnastoletnim Dawidem i dwudziestotrzyletnim Sebastianem. Dorośli gromadzili się w kuchni, a ja wraz z zresztą mojego ciotecznego rodzeństwa siedziałam w salonie. Siedzieliśmy tak do godziny jedenastej, a bliźniaki prawie nie odstępowały mnie na krok, ciągle próbując mnie pocieszyć, co trochę poprawiło mi humor. Dzieciaki były takie słodkie… Do poprawy humoru przyczynił się również Dawid, który cechował się ogromnym poczuciem humoru i cały czas starał się mnie rozśmieszyć, abym chociaż na chwilę zapomniała o przytłaczającym wydarzeniu. Nie zapomniałam, ale kilka razy sprawił, że się uśmiechnęłam. O jedenastej wszyscy zaczęliśmy się szykować do uroczystości. Najmłodsi członkowie naszej rodziny mieli zostać w domu, pod opieką wujka Pawła, który miał problemy ze stawem skokowym i nie powinien go przemęczać. Do kościoła dotarliśmy samochodami, ja zabrałam się razem z Karolem i Emilką, a także Ulą. W kościele, usiadłam w pierwszej ławce, a obok mnie usiadła najstarsza siostra mamy. Gdy tylko zobaczyłam stojącą  przed ołtarzem na podwyższeniu urnę z prochami mojej mamy moje oczy zaszkliły i  za chwilę po policzkach kolejny raz płynęły małe strumyczki. Poczułam, że robi mi się słabo, złapałam ciocię za rękę i wzięłam głęboki oddech.
-Wszystko w porządku? –zapytała kobieta szeptem, a ja wypościłam z płuc powietrze i kiwnęłam lekko głową. Ciocia, która również miała policzki mokre od łez objęła mnie opiekuńczo ramieniem.
Po uroczystości w kościele przejechaliśmy na cmentarz, gdzie urna z prochami mamy spoczęła w ziemi. Na koniec, każdy złożył wieniec na grobie i osobiście pożegnał się z matką, córką, siostrą, czy też ciocią. Do każdego wieńca dołączona była wstążka z napisem, na mojej pisało „Kochanej mamie – El”. Reszta była właściwie taka sama „ Kochanej/drogiej Julii -… z rodziną”.
- Śpij spokojnie mamuś –szepnęłam, przed odejściem, po czym przeżegnałam się i ruszyłam za resztą rodziny.

~*~
* fikcyjna miejscowość w Polsce, wymyślona przeze mnie, dlatego nie szukajcie jej na mapach xd.

Witajcie, mam nadzieję, że opowiadanie z rozdziału na rozdział będzie dla was co raz ciekawsze i uda mi sie zebrać co raz większą rzeszę czytelników. Jak na razie mam przypływ weny, wiec za chwilę zabieram się za pisanie trójeczki :) . Mam do was jeszcze prośbę, czy moglibyście wybrać dzień tygodnia, w którym chcielibyście, aby pojawiały się nowe rozdziały?:) W tym tygodniu postaram się dodać jeszcze przynajmniej jeden rozdział, gdyż później wyjeżdżam na dwa tygodnie nad jezioro i nie będę miała ku temu możliwości.
Pozddrawiam :*
-Ewa.
CZYTASZ=KOMENTUJESZ :)

piątek, 19 lipca 2013

Rozdział 1



-Usiądź – powiedziała łagodnym głosem, wskazując na jedno z krzeseł gdy dotarłyśmy do sekretariatu. Całą drogę milczała, trzymając dłoń na moim ramieniu, jakby chciała podtrzymać mnie na duchu. W mojej głowie huczało cały czas jedno pytanie: o co chodzi, do diabła?!
-Co się stało? –zapytałam nie spuszczając z kobiety oka.
-El, tak mi przykro – odezwała się drżącym głosem i spojrzała mi prosto w oczy, a ja zaczęłam się niecierpliwie wiercić na krześle –Twoja mama… ona nie żyje – wydusiła wreszcie z siebie młoda sekretarka, a ja wpatrywałam się w nią jak idiotka i nieświadomie blokowałam swój umysł przed wiadomością, którą przed chwilą usłyszałam.
-Nie, to nie prawda… Moja mama jest w pracy – odparłam pewnym tonem, na co kobieta pokręciła głową.
-Kochanie, wiem, co czujesz, ale przed chwilą dzwoniła policja. Twoja mama miała wypadek, zaraz przyjedzie po ciebie ciocia.
-Nie! –niemal krzyknęłam, a moje ręce zaczęły nerwowo dygotać. – Moja mama jest w pracy, a potem jedzie ze mną na zakupy –powiedziałam i poczułam, że moje oczy wilgotnieją, a chwilę potem po policzkach popłynęły mi strużki łez.  Zaczęłam kręcić głową, żeby odgonić od siebie tą myśl.
-Tak mi przykro –powiedziała młoda sekretarka ściszonym głosem i położyła dłoń na moim ramieniu. Nie słuchałam jej, nie zwracałam uwagi na jej obecność, w mojej głowie jedno zdanie odbijało się echem: twoja mama nie żyje. Jak to nie żyje?! - Nie mogłam i nie chciałam tego przyjąć do wiadomości.
-To nie prawda, nie... to nie może być prawda – powtarzałam cały czas pod nosem kręcąc głową i zanosząc się szlochem.
Nagle drzwi otworzyły się i do pomieszczenia wpadła ciocia. Poderwałam się na równe nogi i wpadłam jej w ramiona.
-Proszę, błagam, ciociu, powiedz, że to tylko głupi żart –powiedziałam na jednym wdechu. Milczenie i mocny uścisk, a także łzy spływające policzkach kobiety były dla mnie niepodważalną odpowiedzią. Przeszył mnie dreszcz, w oczach pojawiło się więcej słonej cieczy, a ja zaczęłam się nią dławić. Ciocia Ula chwyciła mój plecak i wyprowadziła mnie ze szkoły. Droga do domu była przesiąknięta ciszą, bólem i moimi łzami, a gdy tylko dotarłyśmy na miejsce zamknęłam się w swoim pokoju.

Całe popołudnie spędziłam w łóżku. Mama była dla mnie najbliższą osobą, nie wyobrażałam sobie życia bez niej. Wychowałam się bez ojca, ponieważ ten zostawił mamę gdy tylko dowiedział się o ciąży. Tłumaczył się tym, że przecież on musi skończyć studia, zdobyć wykształcenie, a dopiero wtedy myśleć o założeniu rodziny. Szkoda, że nie pomyślał o tym zanim mnie zmajstrował. W moim życiu pojawił się dopiero gdy miałam siedem lat, a ja byłam bardzo inteligentnym dzieckiem, więc drogimi zabawkami nie udało mu się wkupić w moje łaski. Po tym jak przyszłam na świat, mamie bardzo pomogła ciocia Ula, jej najstarsza siostra. I to z nią z całej rodziny miałyśmy najlepszy kontakt. Kobieta przez wiele lat mieszkała z nami, co umożliwiło mamie naukę. Co do reszty mojego wujostwa, to każde mieszkało w innym mieście i miało tam uwite swoje gniazdko, co utrudniało bliskie kontakty. Babcię widywałam, bardzo rzadko, ponieważ od śmierci swojego męża, nie lubiła rozstawać się ze swoim domem. Jednego byłam pewna, nigdy nie przepadałam za tą kobietą, dlatego, że odwróciła się od mojej mamy, kiedy ta druga tak bardzo jej potrzebowała. Odmówiła jej pomocy twierdząc, że sama sobie naważyła piwa, więc sama powinna je wypić. Co prawda mama po pewnym czasie jej to wybaczyła, a babcia mnie pokochała, ale ja nie mogłam pozbyć się wstrętu do jej osoby. 

Na drugi dzień obudziłam się z ogromnym bólem głowy, a zapuchnięte powieki ograniczały mi pole widzenia. Przewróciłam się na plecy, a w moim brzuchu zabrzmiała symfonia głodu, dopiero wtedy dotarło do mnie, że moim ostatnim posiłkiem było drugie śniadanie poprzedniego dnia. Wygrzebałam się z pościeli i zrezygnowana poczłapałam do kuchni. Mieszkanie przeszywała cisza i oprócz mnie nie było w nim żadnej żywej duszy. Na kuchennym stole znalazłam karteczkę zapisaną starannym pismem cioci.
Pomyślałam, że gdy się obudzisz będziesz strasznie głodna, dlatego w lodówce czeka na Ciebie spaghetti, odgrzej sobie. Postaram się wrócić jak najszybciej.
Odłożyłam kartkę na miejsce, a mój wzrok powędrował na zegarek wiszący na ścianie. Za pięć dwunasta. Westchnęłam. Spałam tak długo, a w cale nie czuję się wypoczęta, wręcz przeciwnie. Otworzyłam lodówkę, wyciągnęłam z niej talerz z przygotowaną dla mnie potrawą i wstawiłam go do mikrofali. Czekając na dźwięk  oznaczający, że moje danie jest już gotowe, usiadłam na jednym z krzeseł i schowałam twarz w dłoniach. Miałam nadzieję, że za chwilę otworzę oczy,  a w pomieszczeniu pojawi się mama i pocałuje mnie w czubek głowy, pytając czy dobrze spałam. Okropna rzeczywistość była zupełnie inna, moja mama umarła, a ja musiałam się z tym pogodzić. Do oczu znów napłynęły łzy, których nie powstrzymywałam. Pozwoliłam im płynąć po moich policzka strumieniami. Aż podskoczyłam na dźwięk wydobywający się z podgrzewającej maszyny. Zabrałam talerz i ponownie zajęłam miejsce przy stole. Byłam potwornie głodna, a zapach spaghetti przyrządzonego przez moją ciocię tylko spotęgował to uczucie, dlatego pochłonęłam je w mgnieniu oka. Z moich oczu ciągle kapały łzy. Odstawiłam talerz do zmywarki i opuściłam kuchnię. Udałam się prosto do łazienki, żeby załatwić zwoje potrzeby fizjologiczne. Spoglądając w lustro zobaczyłam w nim zupełnie inną dziewczynę niż wczoraj. Uśmiech zniknął, w zielono-niebieskich tęczówkach kryło się tyle bólu ile jeszcze nigdy wcześniej, do tego były podkrążone i zaczerwienione, jakbym co najmniej tydzień nie mogła zmrużyć oka. Całe to przygnębienie sprawiło że wyglądałam, na o wiele starszą od siebie. Gdybym nie wiedziała ile mam lat, obstawiałabym, że około trzydziestu. Przemyłam twarz zimną wodą, która dodała mi trochę ukojenia. Gdy wycierałam się ręcznikiem usłyszałam dźwięk przekręcanego klucza i otwieranych drzwi. Oczywiście była to ciocia.
-Jak się czujesz skarbie? – zapytała, gdy wyszłam z łazienki. Jej oczy również były czerwone i lekko podpuchnięte jednak nie tak jak moje. Nie odpowiedziałam jej, więc zaczęła inny temat. –Byłam załatwić formalności związane z… -zawahała się, ale kiwnęłam głową, więc kontynuowała, nie mogłyśmy omijać tego tematu – związane z pogrzebem.
-Rozumiem –mruknęłam i usiadłam na kanapie, obok brunetki, a ona złpała mnie za rękę, próbując dodać otuchy.
-Wiem, że jest ci z tym strasznie ciężko, ale musisz przez to przejść kochanie –powiedziała, a po chwili dodała – mama nie chciałaby, żebyś przez nią straciła swoją radość, wiesz jak bardzo kochała twój uśmiech, nie wybaczyłaby sobie gdyby razem z nią odszedł także on.
-Wiem, ale chyba nie sądzisz chyba, że dzień po jej śmierci będę się uśmiechać.
-Tego nikt od ciebie nie oczekuje, skarbie. Chcę, żebyś o tym po prostu pamiętała –to powiedziawszy mocno mnie do siebie przytuliła. Długo trwałyśmy w tym uścisku, czułam się w jej objęciach bezpieczna i jakby spokojniejsza, rozdzielił nas dopiero dźwięk telefonu cioci. Wyjęła telefon z kieszeni i wcisnęła zielona słuchawkę.
-Tak, słucham? –odezwała się do rozmówcy, po czym wstała i zniknęła za drzwiami łazienki zostawiając mnie samą. Usiadłam po turecku i w ciszy czekałam, aż ciocia wróci. Stało się tak po kilku minutach. Ula wróciła na swoje miejsce i przez chwilę siedziała nic nie mówiąc.
-Kto dzwonił? – zapytałam.
-Lekarz, są już wyniki sekcji zwłok i… - tu się zawahała, ale po chwili kontynuowała – bezpośrednią przyczyną śmierci nie był wypadek samochodowy.
~*~
Rozdział pierwszy gotowy. Mam nadzieję, że się podobał. Jestem bardzo szczęśliwa, że pod prologiem mam już aż 9 komentarzy, jak na razie jest to mój sukces, ale mam nadzieję, że z każdym rozdziałem będzie ich co raz więcej. :) 
Do następnego :P 
-Ewa
CZYTASZ = KOMENTUJESZ :)

niedziela, 14 lipca 2013

Prolog


Po raz kolejny spojrzałam w lustro. Złociste fale na mojej głowie, które odziedziczyłam po mamie, niesfornie układały się nie tak jak sobie tego życzyłam. Zielono-niebieskie tęczówki spoglądały inteligentnym spojrzeniem zza szkieł, których granatowe oprawki kontrastowały z bladą cerą na mojej twarzy. Usta, lekko pociągnięte waniliowym błyszczykiem, lśniły wygięte w uśmiechu, ponieważ tego dnia czułam się wypoczęta i humor dopisywał mi odkąd otworzyłam oczy. Po za tym był już środek czerwca, a już jutro w naszej szkole miała odbyć się rada pedagogiczna podsumowująca cały rok nauki oraz zatwierdzająca oceny. Jak można nie cieszyć się świadomością zbliżających się wakacji? Stojąc przed lustrem i przyglądając się swojemu odzwierciedleniu, zupełnie nie spodziewałam się tragedii, która miała wywrócić moje dotychczasowe życie do góry nogami.
- El! Pośpiesz się! – dobiegł mnie głos mamy. El to skrót od imienia Elżbieta, którego ja wprost nie znosiłam. Mama urodziła mnie będąc w bardzo młodym wieku, gdyż miała zaledwie 17 lat (czyli dokładnie tyle ile ja teraz) i zawsze uwielbiała czytać książki. Jej ulubioną powieścią byłą wtedy „Duma i uprzedzenie”, dlatego właśnie wybór padł akurat na to imię, przez wzgląd na sympatię, jaką darzyła główką bohaterkę. Nawet kiedy byłam jeszcze małą dziewczynką, krzywiłam się, gdy tylko ktoś zwrócił się do mnie „Elżbieto” lub „Elu”, przecież to imię jest takie drętwe. Być może pasowałoby ono do damy żyjącej w dziewiętnastowiecznej Anglii lub do babci, ewentualnie do osoby wielce poważnej, ale do mnie nie. Dlatego wolałam, żeby zwracano się do mnie El, Eliza lub Lizzi.
-Już idę mamo! – odpowiedziałam rodzicielce i ostatni raz spoglądając w lustro uznałam, że wyglądam całkiem znośnie. Chwyciłam stojący pod ścianą plecak i opuściłam sypialnię kierując się do kuchni gdzie, jak się domyśliłam, czekała na mnie mama. Włosy miała związane w ciasnego kucyka, a pierwsze co rzucało się w oczy to intensywnie czerwona szminka na ustach. Ubrana była w piękną dopasowaną, czarną sukienkę, która sięgała jej do połowy uda, a na szyi miała sznur sztucznych pereł. W oczach kobiety zauważyłam zmęczenie, pewnie znów do późna siedziała nad papierami. Na mój widok starała się je ukryć i posłała mi najbardziej czuły uśmiech na jaki było ją stać. Przytuliłam ją, a ona ucałowała mnie w czubek głowy i wręczyła drugie śniadanie. Razem opuściłyśmy mieszkanie, ponieważ mama prawie każdego dnia odwoziła mnie do szkoły. Na podwórku było przyjemnie ciepło. Ruszyłyśmy w stronę zaparkowanego auta. Nasz czarny opel stał na swoim stałym miejscu i lśnił w świetle wschodzącego czerwcowego słońca. Gdy tylko mama odblokowała drzwi wskoczyłam do środka i włączyłam radio.
-Musimy się dziś wybrać na porządne zakupy –powiedziała mama wyjeżdżając z parkingu.  –Mam nadzieję, że nie masz jeszcze żadnych planów na dzisiejsze popołudnie.
-Nie mam i chętnie spędzę je z Tobą, a po zakupach może urządzimy sobie mały maraton filmowy?
-Tak się składa, że akurat dzisiaj będę miała mało papierkowej roboty, ale jest jeden warunek. Znajdziesz jakiś powalający film.
-Umowa stoi  - powiedziałam  szczerząc się. Po kilku minutach samochód zatrzymał się pod Liceum Ogólnokształcącym nr 9. Odpięłam pas i wyskoczyłam z pojazdu.
-Miłego dnia kochanie – powiedziała czule mama, a ja życzyłam jej tego samego i pomachałam jej na pożegnanie.
Większość lekcji tego dnia minęła najzwyczajniej w świecie na wpatrywaniu się w sufit lub okno oraz rozmowach z towarzyszem z ławki. Na polskim pani włączyła nam film, z którego nie zapamiętałam nic, nawet tytułu, gdyż wolałam wpatrywać się w okno. W połowie lekcji do sali wparowała młoda sekretarka, pani Asia, którą chyba wszyscy lubili. Zawsze byłą uśmiechnięta i pełna energii. Naprawdę, dziwiłam się dla czego ktoś z takim usposobieniem skończył w szkolnym sekretariacie. Tym razem jednak na jej twarzy brakowało uśmiechu, a wręcz malowało się na niej jakby przerażenie z domieszką bólu. Co takiego mogło się stać? – pomyślałam. Joanna szukała czegoś lub kogoś, lustrując klasę wzrokiem i gdy jej wielkie brązowe oczy spotkały moje pytające spojrzenie, głęboko zaczerpnęła powietrza.
-Elżbieto… - powiedziała, a ja miałam wrażenie, że jej głos lekko się załamał –musisz iść ze mną i najlepiej weź ze sobą swoje rzeczy.
~*~
Witajcie! Zaczynam wszystko od nowa. Mam nadzieję, że nowi bohaterowie i  ich przygody przypadną wam do gustu. Być może niektórzy znają mnie z bloga o Tośce lub bliźniakach. Mam nadzieję ze tutaj uda mi się zebrać jeszcze więcej czytelników niż tam. :) Postaram się co tydzień umieszczać jeden rozdział, a czasami może nawet więcej. Tym razem wygląd bloga jest w pełni stworzony przeze mnie i mam nadzieję, że nie jest najgorszy. :) Od razu mówię, że dziewczyna w nagłówku to nie jest główna bohaterka :). Chyba większość ważnych rzeczy już wam przekazałam. Tak więc żegnam i do następnego rozdziału :) 
-Ewa